Żadnych przepisów i rozsądku. Mecze co parę godzin
Ostatni weekend bardzo negatywnie wpłynął na kobiecą piłkę nożną. Ma
to związek głównie z rozgrywkami futsalu, ale też nie tylko.
Inauguracja
sezonu w Ekstralidze i I lidze futsalu zbiegła się z trwającymi jeszcze
rozgrywkami w niektórych ligach na trawiastym boisku. W efekcie aż 40%
meczów futsalu zostało przełożonych. Można powiedzieć, że większość
grała, więc skoro była większość to jest w porządku. Nic bardziej
mylnego. Pojawiły się przypadki, że zawodniczki w jeden dzień rozegrały
dwa mecze. I mowa w tym miejscu nie o pojedynczych zawodniczkach, lecz
nawet o całych drużynach. Przykładowo, drugoligowa Unia Opole w
niedziele o godzinie 12 rozgrywała mecz w Bielawie, a o godzinie 18:30
miała już zaplanowany mecz I ligi futsalu w Prószkowie. Pozostały 4,5
godziny na prysznic, obiad, pokonanie ponad stu kilometrów i
przygotowanie się do meczu futsalu. To tylko jeden z konkretnych
przykładów.
Ale to nie tylko futsal w ten weekend pokazał, że w
piłce nożnej kobiet od pewnego czasu nie działają już żadne regulacje
prawne dotyczące częstotliwości rozgrywania meczów (z jednej strony nie
ma co się dziwić, bo piłkę nożną na trawie i futsal pojmuje się jako
dwie oddzielne dyscypliny futbolu, problem tylko w tym, że te dwie
dyscypliny tworzą te same kluby i zawodniczki). Wróćmy jeszcze na moment
do ligi na trawie, bo w ostatni weekend pojawił się także ciekawy
przypadek w IV lidze mazowieckiej. Praga II Warszawa w sobotę o godzinie
17 rozegrała zaległy mecz ligowy, a w niedziele także o godzinie 17
rozegrała...kolejny mecz ligowy. Warszawa wygrała oba mecze i pokazała
całej Polsce, że nie ma rzeczy niemożliwych.